Ogień i woda w kulturze aryjskiej
Dziękuję wszystkim osobom, które poprzez przekazywanie wiedzy zainspirowały ten wpis.
Być może, dla niektórych Czytelników ten tekst będzie nieco kontrowersyjny. Spróbujmy jednak spojrzeć na dwa wielkie żywioły: ogień i wodę, oczyma człowieka wolnego od więzów cywilizacji zagłady, żyjącego w pełnej zgodzie z Bogiem Ojcem i Matką Naturą.
Sięgając do słowiańskich korzeni wyobrażamy sobie często ludzi świętujących przy ogniskach, młodzianów wykonujących kupalne skoki przez ogień. Idąc za tymi obrazami sami rozpalamy ogniska. Lecz czym naprawdę jest ogień?
I gdzie można go znaleźć w przyrodzie? Ogień jako swobodna, potrzebująca paliwa energia, trawiąca to, co napotka na swojej drodze – nie istnieje w naturze, a jeśli się pojawia, to ma charakter destruktywny. Natura zna dwa rodzaje ognia: jawny – to ogień słońca, który daje Ziemi życie, i ogień subtelny – to ogień życia w ciele, który możemy poczuć jako wypromieniowywane ciepło; to również ogień jądra Ziemi.
Idąc tym tropem można zapytać: jaki sens ma rozpalanie ognia? To tak, jakby człowiekowi brakowało ciepła swojego ciała i ciepła słonecznego. I rzeczywiście, nadużywając ognia człowiek uzależnił się od niego, nie potrafi już przetrwać bez ognia chłodnych pór roku, jedzenie spożywa także głównie w postaci przetworzonej termicznie. Rozpowszechnienie ognia doprowadziło do rozwoju przemysłu i pójścia drogą cywilizacji technokratycznej, która zapanowała w ostatnich stuleciach.
Warto zastanowić się w tym kontekście nad mitem o Prometeuszu, którego zazwyczaj kojarzymy jako dobrego bohatera, przynoszącego ludziom ogień. Ale tym czynem Prometeusz zbuntował się przeciw Boskiemu Ładowi, nie przewidującemu używania ognia w takiej postaci. Za to też został ukarany. Widać tu analogię do Lucyfera, czyli rzymskiego odpowiednika Szatana (to z kolei nazwa hebrajska; słowiańska nazwa to Czarnobóg). Demoniczne teorie ewolucji człowieka najczęściej uważają zapanowanie nad ogniem za jeden z jej kluczowych etapów, punkt w którym człowiek zaczął wyraźnie górować nad zwierzętami.
W ogóle, to błędne i schematyczne założenie: że mężczyzna ma czcić ogień rozpalając ogniska, a żeńczyna siedzieć nad wodą i czerpać z niej mądrość. Porównujemy ogień do męskiej energii wznoszącej się ku górze, a wodę do rozlewającej się, ukierunkowanej horyzontalnie energii żeńskiej. A przecież ogień w wolnej postaci także rozprzestrzenia się przede wszystkim horyzontalnie – w przeciwnym razie nie groziłyby nam pożary. Zatem swobodny, wywołany sztucznie ogień jako symbol męskości, powoduje wypaczenie obrazu mężczyzny. Nic dziwnego, że w ciągu ostatnich, ciemnych wieków męskość zaczęła być kojarzona z przemocą i agresją; którą trzeba hamować, bo wszystko zniszczy. Doprowadziło to również do podporządkowania mężczyzny: ponieważ taki ogień nie może istnieć samodzielnie, potrzebuje nieustannie paliwa. Mężczyzna utożsamiający się z ‚rozpalanym’ ogniem staje się słaby i podatny na poczucie winy.
Naturalna cześć dla ognia to przede wszystkim kult solarny. Czcić Słońce mogą, a nawet powinni, zarówno mężczyźni, jak i żeńczyny. To Słońce daje nam najlepszy obraz męskiej energii, dającej światło, życie i wznoszącej ku niebiosom, energii ukierunkowującej Ziemię.
Teraz o wodzie. Chociaż woda stanowi obraz żeńskiej mocy, obcowanie z nią jest równie ważne dla obu płci. W ostatnich latach bardzo wiele napisano na temat struktury wody. Okazuje się, że wodę z różnych źródeł cechuje różna struktura. Strukturę tę można zmieniać, może ona być wyraźna i harmonijna lub rozmyta i chaotyczna. A jaka energia nadaje strukturę? Oczywiście, energia męska.
Mężczyźnie wskazane jest badać i porządkować strukturę wody, rozmawiać z wodą, słuchać wody, tak aby lepiej rozumieć żeńską energię, aby nauczyć się nadawać dobrą strukturę swojej żeńczynie i całemu rodowi.
Przywrócenie wody do jej pierwotnej, naturalnej struktury to ważne zadanie dla ludzkości na obecnym przełomie epok. Wiemy, że kondycja przyrody odzwierciedla kondycję człowieka. Dawniej woda na Ziemi posiadała nieco inną strukturę, która przejawiała się także w odmiennych parametrach fizycznych i chemicznych. Co jakiś czas słyszymy o cudownych źródłach, o przypadkach uzdrowienia poprzez wodę. W tych źródłach woda jest bliższa tej pierwotnej strukturze, stąd jej działanie. Takich źródeł obecnie jest niewiele, tak jak stosunkowo rzadko możemy spotkać osoby przejawiające czyste, boskie, przyrodzone nam cechy, nieliczne społeczeństwa zachowały naturalną strukturę rodowo-plemienną, i tak dalej.
Na szczęście zajmowanie się wodą od strony duchowej staje się coraz popularniejsze. Także w Polsce działają osoby przywracające tę pierwotną postać wody. Tym, którzy wierzą w wyjątkową rolę naszego narodu w odrodzeniu ludzkości, mogę nawet powiedzieć, że odnosimy na tym polu spektakularne sukcesy, chociaż przebiegają one bez zbytniego rozgłosu. Kto wie, może zostaną osławione.
Dlatego, w istocie wszystko jest dużo prostsze, niż wydaje się naszym przekombinowanym umysłom. A także dużo bardziej niesamowite, niż wydaje się umysłowi nauczonemu prostactwa. Człowiek łączy w sobie wszystkie żywioły i każdy z nas posiada naturalne połączenie z nimi. Oczywiście, to połączenie ma inny charakter u mężczyzn, a inny u żeńczyn, jednak ważne jest pojąć, iż są to różnice tak subtelne, jak fundamentalne. Podobnie jak różnica między mężczyzną i żeńczyną jest z jednej strony podstawowa, a z drugiej – mająca niezliczoną ilość niuansów, równie ważnych, jak to, co oczywiste. Nie jesteśmy białymi kwadratami i czarnymi kołami, chociaż w dobie propagandy zrównywania płci takie zapatrywanie może wydać się światłe.
Człowiek to połączenie wszystkich energii wszechświata. W naturalnym stanie energie te pozostają w równowadze. Jednocześnie, w każdym z nas połączone są w różnych proporcjach na nieskończonej ilości poziomów, co decyduje o tym, że każdy z nas jest inny i niepowtarzalny, nawet po Oświeceniu. To, co w mężczyźnie jest jan, w żeńczynie jest jin i na odwrót. Toteż próżne są wszelkie jednoznaczne sformułowania. To, co w mężczyźnie jest eksplicytne, w żeńczynie jest sekretne. To, co w mężczyźnie jest tajemnicą, u żeńczyny jest dostępne itd., przy czym na dodatek w każdym indywidualnym przypadku te przeciwieństwa przejawiają się w różny sposób. Te wszystkie energie przeplatają się w nas, tworząc wręcz niewyobrażalnie różnorodne tkanki fizyczne, psychiczne i energetyczne, w których jan przechodzi w jin, jin w jan, ilość w jakość, jakość w ilość.
Zmierzam do tego, że czytanie i pisanie, mówienie i słuchanie na temat natury męskiej i żeńskiej, jakkolwiek potrzebne i nierzadko zbawienne, daje nam jedynie wstępną mądrość, której pełnia czeka na nas poza ciasnym podwórkiem intelektu. Próby zaszufladkowania tego tematu w sztywnych regułach stanowią asumpt do niekończących się dysput prowadzących donikąd, bo kręcących się w kółko. Tak, bo potrzebne są konkretne męskie zasady. Ale przecież mężczyzna wychodzi poza sztywne ramki, więc także poza zasady. Ale przecież musi mieć zasady. Ale zasady mu niepotrzebne, bo zasady są przecież dla tych, co nie mają rozumu i sumienia, jeśli ktoś ma, to po co mu zasady. Aale nie można porzucić zasad, bo to prowadzi do relatywizacji, a to już nie jest męskie. Aaale… ale…
Słuchajmy Słońca i wody, powiedzą nam.